Jak prawda mnie wyzwoliła 

Mam 22 lata. Od małego dziecka wychowywałem się w rodzinie świadków Jehowy. Przodowałem w gorliwości. Przez 11 lat bytem "ochrzczonym głosicielem zborowym" i zdążyłem w tym czasie bardzo dobrze ich poznać. W moim życiu dokonał się cud nawrócenia. W ubiegłym roku opuściłem szeregi "głosicieli" i wróciłem do wspólnoty Kościoła Katolickiego, przyjmując 30 kwietnia 1996 r. pierwszą Komunię Świętą..

Jak już pisałem w "Miłujcie się" (nr 3-4/1997), organizacja świadków Jehowy, która lubi przedstawiać się jako idealna, w rzeczywistości wcale taka nie jest. W ciągu zaledwie 120 lat swej historii świadkowie popełnili wiele poważnych błędów, które wyraźnie wskazują, że ich boskie posłannictwo jest Co najmniej dyskusyjne. Oczywiście, nie dyskredytuje świadków sam fakt ich popełnienia, tylko ta niesamowita pewność siebie. Świadkowie Jehowy są przekonani, że to co robią i mówią, zawsze jest zgodne z prawdą i pochodzi od Boga, który namaścił ich Duchem Świętym (tu, wg nauki świadków - czynna moc Boża - dotyczy jedynie Niewolnika Wiernego i Rozumnego, czyli po prostu "elity", którą nazywają też biblijnym określeniem "mała trzódka"; zob. Łk 12, 32).

Kiedy Jezus otworzył mi oczy tak, że przejrzałem duchowo, z przerażeniem stwierdziłem, iż są wyznawcami i głosicielami kłamstwa. Wtedy rozsypał się cały mój system wartości, budowany przez rodziców i innych świadków od małego dziecka. Jak to się stało, że to zrozumiałem?

Wszystko zaczęto się od głębokiej zadumy nad owym nieszczęsnym (dla świadków) rokiem 1975, kiedy to "natchniony czynną mocą Bożą" niewolnik najwyraźniej bardzo się pomylił, wyznaczając na ten rok koniec świata (Armagedon). Kiedy pismo "Strażnica" poinformowało, że to Bóg "w słusznym czasie" i "według swojego uznania" daje "coraz jaśniejsze światło", więc z tej informacji wynika logiczny wniosek, że skoro "Niewolnik" się pomylił, to właściwie nie on jest winny i odpowiedzialny za omyłki, tylko Bóg, który dał zbyt słabe światło. Dopiero gdy świadkowie w dość bolesny sposób przekonali się o swej pomyłce (po r. 1975 dość dużo świadków opuściło szeregi zboru), otrzymali nowe światło, które w 1995 r. znowu okazało się pomyłką. W tym momencie w moim sercu powstał poważny niepokój. Zadałem sobie pytanie: jak to możliwe, żeby za swoje pomyłki obarczać winą Boga?! Nie mogłem pozbyć się natrętnej myśli, że w tym układzie świadkowie nie mogą być sługami Bożymi. Nie dlatego, że popełniają błędy. Te popełnia każdy. Ale dlatego, że winą za swoje omyłki ośmielają się obarczać Pana Boga.

Gdy się nad tym zastanawiałem, na myśl przyszedł mi opis grzechu pierworodnego. Kiedy po jego popełnieniu Bóg zapytał Adama, czy zjadł owoc zakazanego drzewa (czyli po prostu, czy dopuścił się grzechu), ten zamiast pokornie się przyznać i uniżyć, usiłuje zwalić winę po części na Ewę, po części na samego Boga: "Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc tego drzewa i zjadłem" (Rdz 3, 11-12). Od tego czasu wiedziałem już, że każde "nowe światło" podawane na łamach "Strażnicy", trzeba poddać głębokiej, krytycznej analizie.

Znalazłem się w sytuacji, z której wówczas nie widziałem wyjścia: Pociechą jednak okazały się dla mnie słowa Pana Jezusa: "Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam" (Mt 7, 7). Postanowiłem zaufać Bogu i właśnie Jego prosić o właściwe ukierunkowanie moich przemyśleń tak, abym okazać się Jego sługą, a nie własnej, złudnej mądrości.

Znajdując się wtedy na rozdrożu, postanowiłem jeszcze uczestniczyć w działalności świadków, bo nie wiedziałem jak mam postąpić. Nie chciałem zostać człowiekiem bezwyznaniowym. A nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym przystąpić do Kościoła Katolickiego, który był dla mnie symbolem ogólnoświatowego zła. Od dziecka wpajano mi nienawiść do wszystkiego co katolickie, często stosując określenia typu: "nierządnica", "Babilon Wielki" a nawet "Matka wszetecznic i rozpustnic ziemi". Znałem, co prawda, podstawowe zasady wiary katolickiej, ponieważ uczestnicząc w działalności głoszenia świadków Jehowy, spotykałem wielu katolików, którzy mówili mi w co wierzą. Nie podejmowałem jednak starań, by bliżej zapoznać się z wiarą chrześcijańską, no, bo po co uczyć się dogmatów Babilonu...?

Czas pokazał dopiero, jak bardzo się myliłem. Dziś, gdy z perspektywy spoglądam na tamte niezbyt przecież odległe czasy (było to w latach 1993 -1995), mogę powiedzieć, że w przedziwny sposób Bóg otworzył mi umysł. Wbrew moim ówczesnym przekonaniom udowodnił mi, że tylko Kościół Katolicki jest Chrystusowym Kościołem - bezpośrednim kontynuatorem sukcesji apostolskiej.

Przez całe lata wpajano mi też, że czytanie jakichkolwiek publikacji polemizujących z naukami świadków, jest świadomym korzystaniem ze "stołu demonów", bo jedynym czystym źródłem wiedzy biblijnej są wydawnictwa "Strażnicy", a wszystko inne, to po prostu "duchowy stół demonów". Dlatego trudno mi było przełamać pewne opory, i dopiero gdy zauważyłem pewne zafałszowania Pisma Świętego, zdecydowałem się na bliższe zapoznanie z tymi pozycjami. Dla wyjaśnienia - jawnym sfałszowaniem Pisma Świętego jest wydany przez świadków Jehowy Nowy Testament, zatytułowany "Chrześcijańskie Pisma Greckie w przekładzie Nowego Świata".

Kiedy latem 1994 roku otrzymałem do rąk Pismo świadków, z początku bardzo się cieszyłem. Wielokrotnie na zebraniach świadków padały słowa, które podważały zaufanie do ogólnodostępnych przekładów Pisma Świętego, zwłaszcza Biblii Tysiąclecia. Starszy zboru mówił mniej więcej w ten sposób: "Są to oczywiście dobre przekłady Biblii, ale ponieważ są tłumaczone przez ludzi nie natchnionych Duchem Świętym, więc siłą rzeczy w treść wkradły się przekłamania naciągane do fałszywych wierzeń katolickich. Jedynym prawdziwie czystym i najbliższym oryginałowi przekładem jest przekład Nowego Świata...". Mając w pamięci te słowa, z zapartym tchem zabrałem się do czytania "najczystszego" przekładu Nowego Świata.

Muszę przyznać, że z początku podobało mi się użycie w tym przekładzie imienia "Jehowa", a jego treść rzeczywiście dokładnie pasowała do nauk świadków. Moje wątpliwości zaczął budzić dopiero "Dodatek" czyli objaśnienia. Jeden z rozdziałów "Dodatku" gęsto tłumaczył, dlaczego użyto w przekładzie imienia Jehowa. Z treści tego tłumaczenia stało się dla mnie jasne, że w oryginale NIE BYŁO imienia Jehowa ani nawet Jahwe. To byt dla mnie szok. Przypomniały mi się słowa Pana Jezusa: "Ja świadczę każdemu, kto słucha stów proroctwa tej księgi: jeśliby ktoś do niej cokolwiek dołożył, Bóg mu dołoży plag zapisanych w tej księdze. A jeśliby ktoś odjął co ze stów księgi tego proroctwa, to Bóg odejmie jego udział w drzewie życia i w Mieście Świętym - które są opisane w tej księdze" (Ap 22, 18-19). Z początku próbowałem sobie tłumaczyć, że tak powinno być, bo przecież cel byt tu jak najbardziej pobożny - umieścić wszędzie Imię Boże. Moje sumienie było jednak nieubłagane - nieustannie budziło mój niepokój za każdym razem, gdy bratem do ręki przekład Nowego Świata. Kiedy czytałem ten przekład drugi raz, każda innowacja coraz bardziej mnie raziła, aż wreszcie postanowiłem porównać ten przekład z Biblią Tysiąclecia. Wynik tego porównania przyprawił mnie o dreszcz przerażenia! 

Przekonałem się na własnej skórze, że Jezus dokonuje cudów! Od dziecka bytem wychowywany w sekcie świadków Jehowy, a dziś dzięki łasce Bożej, dzięki opiece Maryi - ukochanej Matki Boga i nas wszystkich - zrozumiałem swój błąd. Jednym z pierwszych elementów, które wstrząsnęły mną do tego stopnia, że zacząłem rozważać możliwość odejścia od świadków Jehowy, było sfałszowanie Pisma Świętego, w wydaniu w języku polskim Chrześcijańskich Pism Greckich w Przekładzie Nowego Świata. Chodzi po prostu o Nowy Testament w wydaniu świadków Jehowy. Poważne wątpliwości, nasuwające się w czasie czytania, postanowiłem dokładnie zbadać. W tym celu zacząłem porównywać werset po wersecie przekład Nowego Świata i Biblię Tysiąclecia, która okazała się najrzetelniejszym przekładem. Jeden z przykładów przedstawiłem w artykule "Cud nawrócenia świadka Jehowy" (nr 3-4/1997 "Miłujcie się") o słowach Zbawiciela do ukrzyżowanego obok złoczyńcy: "Zaprawdę powiadam ci: Dziś będziesz ze mną w raju" (Łk 23, 43), którą świadkowie przeredagowali pisząc: "Zaprawdę mówię ci dzisiaj: Będziesz ze mną w raju".

Nie jest to jedyne miejsce, gdzie świadkowie dokonali przeróbki. Autentyczny strach ogarnął mnie, gdy przeczytałem w Piśmie Świętym słowa św. Pawła Apostoła: "Nie posłał mnie Chrystus abym chrzcił, lecz abym głosił Ewangelię, i to nie w mądrości słowa, by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża. Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, którzy idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia" (1 Kor 1, 17-18). Czytając te święte słowa zrozumiałem, że ja jestem tym, dla którego nauka krzyża była dotąd "głupstwem", czym dawałem dowód, że "idę na zatracenie"! Porównanie tych stów z tekstem przekładu Nowego Świata uzmysłowiło mi, że cała organizacja świadków Jehowy oficjalnie utożsamia się z tymi, co idą na zatracenie. "Bo Chrystus nie wysłał mnie, abym chrzcił, lecz abym oznajmiał dobrą nowinę - nie w mądrości mowy, żeby pal męki Chrystusa nie stał się daremny. Albowiem dla tych, którzy giną, mowa o palu męki jest głupstwem, ale dla nas, którzy dostępujemy zbawienia jest mocą Bożą" (przekład Nowego Świata). Celowo podkreśliłem te fragmenty, które najbardziej zmieniają sens świętych słów. Słowo "krzyż" zostało zastąpione określeniem "pal męki", które zasadniczo zmienia wyobrażenie o ukrzyżowanym Chrystusie. Ponadto "naukę krzyża" zastąpiono "mową" o palu męki, co bardzo dokładnie pasuje do ich nauczania po domach. Sam kiedyś tłumaczyłem to mniej więcej w ten sposób: "Ci, którzy giną, czyli ci, co zostaną zniszczeni w Armagedonie (końcu świata), nie uznają naszej mowy o tym, że Chrystus umarł na palu, i uznają ją za głupstwo..."

Tymczasem Bóg w swej wielkiej dobroci nauczył mnie zrozumienia nauki krzyża, nauki o zbawieniu, o miłości Boga do ludzi, nauki, która nieco później zmusiła mnie do pojednania się z Bogiem, błagania Go o wybaczenie lat niewiedzy i tkwienia w błędach, które doprowadziły mnie do "niweczenia krzyża Chrystusowego". Ale krzyż nie mógł być zniweczony ani przeze mnie, ani przez wszystkich świadków Jehowy razem wziętych! Tego dnia nie byłem już w stanie dalej czytać Pisma Świętego. Kiedy nikt nie widział, modliłem się i płakałem. Błagałem o wskazanie mi drogi i mówiłem do Boga mniej więcej tak: "Boże, wybacz i powiedz mi co mam robić!" Słowa te jak w transie powtarzałem przez kilka następnych dni. Czytając potem Dzieje Apostolskie, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że Szaweł - czyli św. Paweł do mnie mówi: "O, synu diabelski, pełny wszelkiej zdrady i wszelkiej przewrotności, wrogu wszelkiej sprawiedliwości, czyż nie zaprzestaniesz wykrzywiać prostych dróg Pańskich?" (Dz 13, 10). Często w tych dniach wracałem do tych stów i powtarzałem: "Boże, zaprzestanę, tylko jak?"

Kiedy po kilku dniach ochłonąłem nieco z tego szoku, zacząłem dalej studiować, z mocnym postanowieniem odnalezienia Boga na kartach Pisma Świętego. Nadal jednak nie potrafiłem przełamać niechęci do Kościoła Katolickiego zaszczepionej mi przez całe lata wychowywania świadków Jehowy. Dziś rozumiem, że dopóki nie wyzbyłem się dumy i upartego twierdzenia, że to ja wiem lepiej, co robić, nie mogłem znaleźć właściwej drogi. W dalszym ciągu mych badań zająłem się kwestią użycia imienia Jehowa w tym przekładzie.

Czytając i porównując kolejne fragmenty, dostrzegałem mnóstwo różnic różnego typu tak, że nie jestem w stanie wymienić tu wszystkich. Wydawcy przekładu Nowego Świata zamieścili dość ryzykowną zmianę w Liście św. Pawła do Kolosan. W słowach o zasadach życia w rodzinie oraz o właściwym podejściu do kwestii niewolników (niewolnictwo było w tamtych czasach normalnością), wszędzie tam, gdzie jest mowa o Chrystusie jako Panu, wstawili słowo Jehowa twierdząc oczywiście, że Jehowa to w żadnym razie nie Chrystus. Doprowadzili tym do tego, że tekst jest nielogiczny: "Cokolwiek czynicie, pracujcie nad tym z całej duszy jak dla Jehowy, a nie dla ludzi" (Kol 3, 23 prz. N. Ś.) - "bo nie wiecie, że to od Jehowy otrzymacie należną nagrodę dziedzictwa. Służcie jako niewolnicy Panu, Chrystusowi" (Kol 3, 24 prz. N. S ). Cały tekst mówi - w tym układzie - o Jehowie, skąd więc ni stąd, ni zowąd Chrystus (który przecież w myśl ich nauki Jehową nie jest?). Niesfałszowane Pismo Święte mówi wszędzie o Panu - Chrystusie (por. Biblia Tysiąclecia).

Wtedy zaczęty się moje przemyślenia o ewentualnym powrocie do wiary katolickiej, która wydawała mi się najbliższa temu, co czytałem w Piśmie Świętym. Ciężko było mi przełamać niechęć, ale kiedy zacząłem poszczególne rozważania kierować ku dogmatom Kościoła Katolickiego, odczułem jak powoli moje serce zaczyna się "rozmrażać" w coraz większej pewności, że mnie naprawdę kocha Ten, Który umarł za mnie i za wszystkich innych na krzyżu. Na Krzyżu, a nie na palu! 


Kiedy zrozumiałem, że Towarzystwo Strażnica kłamie i fałszuje Pismo Święte, postanowiłem dokładnie przeanalizować to, w co dotąd wierzyłem, w kontekście czystego, niesfałszowanego Słowa Bożego. Nie było to łatwe, ale wierzyłem, że " ...każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą." (Mt 7, 8). Na początku zacząłem rozmyślać nad istotą życia wiecznego. W doktrynie świadków Jehowy, życie wieczne ma być materialnym życiem w ciele na ziemi, natomiast katolicka nauka o nieśmiertelności ludzkiej duszy jest przez nich kategorycznie odrzucana i traktowana jako wymysł szatana. Na poparcie swego twierdzenia wskazują na wybrane fragmenty proroków, zwłaszcza Izajasza, oraz pojedyncze wersety z Apokalipsy św. Jana. Fragmenty te mówią o powszechnym pokoju w czasach mesjańskich, np. że "wilk i baranek paść się będą razem"... (Iz 65, 25).

Na pierwszy rzut oka te słowa, interpretowane dosłownie i bez uwzględnienia kontekstu, zdają się potwierdzać wizję świadków Jehowy o materialnym życiu wiecznym w ciele. Niestety, w takim układzie pozostałyby w rażącej sprzeczności z tym, czego nauczał Chrystus. Powiedział On bowiem: "W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce (...) Abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem." (J 14, 2-3n). Pan Jezus wyraźnie powiedział o nieśmiertelności duszy ludzkiej: "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą" (Mt 10, 28). W Ewangelii św. Łukasza są dwa teksty w których Jezus wyraźnie mówi o życiu człowieka po śmierci, a przed zmartwychwstaniem jego ciała. Jest to przypowieść o bogaczu i Łazarzu (Łk 16,19-31) oraz słowa wypowiedziane do nawróconego łotra na krzyżu: "dziś będziesz ze mną w raju" (Łk 23, 43). W tych tekstach Pan Jezus jednoznacznie mówi o nieśmiertelności ludzkiej duszy, czyli, że zmarły człowiek będzie żył przed zmartwychwstaniem swojego ciała. Dość szybko zrozumiałem, że karkołomne tłumaczenie, że część ludzi pójdzie do nieba, a część będzie żyć wiecznie w raju na ziemi nie może być prawdziwe, więc w tym względzie doktryna Świadków Jehowy okazuje się fałszywa. Po części do tego wniosku doprowadził mnie jeden z wykładów wygłoszony na Kongresie świadków Jehowy w 1993 r., który udowadniał, że treść Księgi Izajasza ma KILKA (!!!) spełnień. Jedno z nich jest symboliczne i oznacza opiekę Bożą dbającą o to, by "wilki w owczych skórach" nie wyrządziły sługom Bożym poważniejszej krzywdy (zob. Dz 20, 29-30).

Wtedy stało się dla mnie jasne, że Pismo Święte nie może samo sobie zaprzeczać. Prorok Izajasz, podobnie jak inni prorocy, a także największy Nauczyciel, Jezus Chrystus nauczali w przypowieściach. Tłumaczenie świadków Jehowy, oparte na dowolnym tłumaczeniu proroctw, nie wytrzymuje krytyki biblijnej, opartej wyłącznie na prawdzie. Kiedy doszedłem do tych wniosków zrozumiałem, co oznaczały słowa Jezusa Chrystusa: "Zaprawdę powiadam wam: jeśli się nie odmienicie i nie staniecie się jak dzieci nie wejdziecie do królestwa niebieskiego" (Mt 18, 3). Tak jest w każdym przypadku. Cechą charakterystyczną wszystkich świadków Jehowy jest niesamowita pewność siebie, inspirowana przez napastliwe treści publikowane na tamach Strażnicy. Ja również bytem przekonany że wiem więcej, niż nawet wysoko wykształceni bibliści. Kiedy z Bożą pomocą zacząłem przyjmować możliwość, że mogę się mylić, że to, w co wierzę, może być błędne, przestałem potępiać w czambuł wszystko, co nie zgadzało się z wizją świata narzuconą mi przez doktrynę świadków Jehowy.

Te wnioski stanowiły przełom w moim życiu. Na podstawie własnych przemyśleń doszedłem co prawda do kilku słusznych (jak się później okazało) wniosków. Jak już pisałem, zrozumiałem, że doktryna świadków Jehowy odrzucająca nieśmiertelność duszy ludzkiej jest błędna, ale nie potrafiłem sam dojść do konkretnych wniosków, które mogłyby pokierować dalej moim życiem. Im bardziej zagłębiałem się w te kwestie, tym większy mętlik tworzył się w mojej głowie, co o mato nie doprowadziło mnie do całkowitej utraty wiary.

Jedyne, co należało wtedy zrobić to znaleźć podstawę do dalszego kształtowania obrazu Boga i człowieka w świetle Pisma Świętego. Nie było to łatwe, ponieważ do tej pory wszystko poza Strażnicą było dla mnie złe i pochodzące od szatana. Kiedy stało się jasne, że Strażnica nie mówi prawdy, zostałem pozbawiony wszystkiego, co było podstawą mojej wiary i istnienia. Jedyne, co pozostało, to modlić się do Boga, aby pomógł mi odnaleźć odpowiedź na dręczące mnie pytania.

Wtedy to zacząłem podczas modlitwy intuicyjnie wyczuwać, że jedyną ostoją prawdy pozostał Kościół Katolicki, którego dotąd wręcz nienawidziłem. Obecnie rozumiem, że w końcu to ten właśnie Kościół przez całe wieki stał na straży wiary i bronił jej przed pogaństwem i herezją, a równocześnie przygarniał wszystkich grzeszników. Chrystus przecież nie przyszedł powoływać sprawiedliwych (bo przecież nie ma ludzi bez grzechu) ale grzeszników, i właśnie z ludzi grzesznych Pan Jezus utworzył Kościół w tym celu, aby ich z grzechu wyzwalać i czynić świętymi. Kościół jest więc wspólnotą grzeszników z Chrystusem. Kościół jest święty, bo Chrystus jest Święty, ale składa się z grzeszników dążących do świętości. Dlatego Chrystus obecny w Kościele pragnie przygarnąć każdego bez wyjątku grzesznika, aby go z grzechu wyzwolić. Kościół więc nie brzydzi się i nie gardzi grzesznikami. On chce ich wszystkich do siebie przygarnąć. Tak więc nie można się gorszyć, że w Kościele można spotkać grzeszników. Kościół katolicki jest dla grzeszników i to świadczy o Jego wyjątkowości i boskim pochodzeniu. Czasem w swojej gorliwości Kościół robił coś, co dziś ogólnie się potępia, ale czy gdyby ktoś wszedł z rózgą w centrum handlowe, gdzie dzieją się rzeczy nie zawsze moralne, i przy jej użyciu robił tam porządek, czyż nie zostałby ogólnie potępiony? A tak właśnie zrobił Pan Jezus, gdy wszedł do świątyni i przepędził z niej przekupniów przy pomocy bicza! W ten sposób pojąłem, że nie jestem upoważniony do sądzenia pewnych wydarzeń z historii Kościoła. Skoro do dziś, od prawie 2000 lat, Kościół nadal działa w imieniu Chrystusa, to żaden człowiek, żadna Strażnica, ani tym bardziej ja nie jestem upoważniony do sądzenia! Muszę się stać jak dziecko i otworzyć swój umysł na Ducha Świętego. Po tym wniosku właśnie zdecydowałem się pójść do Kościoła katolickiego i tam spotkać Boga. 

Tego, że dziś jestem chrześcijaninem, katolikiem, z całą pewnością nie zawdzięczam działaniu jakiegokolwiek człowieka. Na mojej osobie Pan Bóg pokazał, że potrafi wyciągnąć każdego z sideł fałszu nawet wtedy, gdy ten odcięty jest od wpływu czystej prawdy. Bez pomocy zrozumiałem, że tkwię w błędzie, uczestnicząc w działalności świadków Jehowy. To jednak bynajmniej nie świadczy o tym, że samodzielnie doszedłem do prawdy.

Może te dwa ostatnie zdania zdają się sobie zaprzeczać, ale tak nie jest, jeśli przyjmiemy, że czasem Jezus Chrystus pomaga błądzącym osobiście. Tak właśnie było ze mną. Na całym świecie około 6 milionów świadków Jehowy przyjmuje bezkrytycznie to, czego uczy Strażnica, nie próbując nawet rozpatrzeć, czy jest to prawda. Ponadto zamykają się przed wszystkimi dowodami przeciwko Strażnicy. Przez kilkanaście lat tak było ze mną. Dlatego właśnie działaniu Boga przypisuję to, co się wydarzyło w moim życiu, gdy ukończyłem 24 lata.

Jak już wspomniałem w poprzednich rozważaniach, zacząłem dostrzegać bezsens nauk świadków Jehowy, nie potrafiłem jednak przyjąć jakiegokolwiek innego rozumowania, ponieważ wszystko, poza Strażnicą, było dla mnie złe. Dopiero głęboka modlitwa połączona z poszukiwaniem pozwoliła mi znaleźć drogę. Nie było to jeszcze przekonanie, że znalazłem prawdę, ale już przestałem chodzić jakby "po omacku". Mimo, że wiele osób stara się zdyskredytować w oczach innych Kościół Katolicki, właśnie w nim chciałem szukać oparcia. To był pierwszy krok do ostatecznego przebudzenia z hipnozy w której tkwiłem od dziecka, a miliony świadków Jehowy tkwią w niej nadal. Dr Robert Anthony napisał: "Każdy człowiek jest w jakimś stopniu zahipnotyzowany przez idee, które zapożyczył od innych ludzi, a także przez te, o których jest przekonany, iż są prawdziwe" (Pełna wiara w siebie, Studio Emka, s. 21).

Kiedy poszedłem do miejscowej parafii z prośbą o pokazanie mi prawdy, ksiądz, który mnie przyjął, byt nie mniej zaskoczony niż ja sam byłbym kilka tygodni wcześniej. Tym niemniej szybko rozpoczął katechezę, która zaowocowała złożeniem przeze mnie wyznania wiary i powrotem w ten sposób na łono Kościoła. Nie było to jednak takie proste i wymagało wielkiego poświęcenia ze strony księdza i pokory z mojej strony. W końcu przez ponad dziesięć lat to ja chodziłem od domu do domu i usiłowałem uczyć ludzi najczęściej starszych i lepiej ode mnie wykształconych w Biblii. Nierzadko udowadniałem, że moje nauki będą dla nich lepsze niż to, co mówi ksiądz. A chodząc po domach, nie pomijałem plebanii, gdzie napastliwymi pytaniami usiłowałem "pokonać" każdego napotkanego księdza. Rozumiecie więc chyba moją sytuację.

Szybko jednak stało się jasne, że właśnie znalazłem właściwą drogę. W ciągu kilkunastu katechez, w sposób jasny i prosty, ksiądz Krzysztof Gadowski objaśnił mi to, co przez całe lata zwalczałem. Niektóre kwestie trudno było mi pojąć, ale Jezus Chrystus rozjaśnił mi umysł na tyle, że po jakimś czasie nie miałem już żadnych wątpliwości. W kolejnych relacjach przedstawię pokrótce następne kroki, jakie przy pomocy kapłana poczyniłem. Teraz chciałbym zastanowić się jeszcze nad jedną kwestią, która podówczas bardzo zaprzątała mój umysł.

Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, DLACZEGO tylu świadków Jehowy tak zwalcza Kościół, co więcej, święcie w to wierzy, choć wszystkie nauki sekty nie wytrzymują rzeczowej krytyki. Jak centrali w Brooklynie udało się zaszczepić wyznawcom tak bezkrytyczną wiarę w jej rzekome "boskie posłannictwo"? Ciekawe, że to samo pytanie zadawało sobie wiele osób, z którymi zetknąłem się po powrocie do czystej wiary katolickiej. We wspomnianej już przeze mnie książce dr. Anthony'ego znalazłem psychologiczne rozwiązanie zagadki.

Życie każdego człowieka przebiega pod wpływem różnego rodzaju czynników. I ten nacisk na jednostkę kształtuje osobowość, upodobania i widzenie świata tejże jednostki. Cały kram polega więc na pytaniu, KOMU pozwalamy na siebie oddziaływać Bogu, który zawsze chce naszego dobra, czy grupie ludzi usiłującej wykorzystywać nas do własnych celów? Liderzy świadków Jehowy, wykorzystując elementy psychologü, potrafią wmówić swoim wyznawcom, że są wysłannikami Boga, a następnie, stosując różnego rodzaju przekręty z Pismem Świętym, prowadzą swoją kampanię przeciwko Bogu i Kościołowi. Tak więc, świadkowie Jehowy postępują zgodnie z doktryną Strażnicy wierząc, że jest prawdziwa. "Nikt nie jest w stanie odwieść takiej osoby od zaplanowanego działania, chyba, że dzięki własnemu doświadczeniu czy wiedzy osoba ta jest otwarta na zmiany. Stąd łatwo zauważyć, że jeśli ktoś akceptuje coś, co nie jest prawdą, wszelkie dalsze działania i reakcje są w konsekwencji oparte na fałszywych przestankach" (Pełna wiara... s. 23). Wydawcy Strażnicy, w celu ugruntowania tych fałszywych przestanek, wykorzystali właściwą każdemu człowiekowi cechę tzw. fałszywej pewności siebie. Polega ona na odrzucaniu wszystkiego, co nie mieści się w aktualnym systemie przeświadczeń. "Nikt nie chce akceptować zmian dotyczących aktualnego poziomu świadomości" (tamże s. 29).

Jezus Chrystus z pewnością zdawał sobie sprawę z takiego podejścia większości ludzi do niektórych nowości. To dlatego większość Żydów odrzuciła Go jako Mesjasza. " Pozwolili, by ich prywatne przeświadczenia, oparte na ugruntowanym przez prawie 15 wieków Prawie Mojżeszowym odpowiednio zinterpretowanym przez faryzeuszy, przeważyły nawet tak mocne argumenty, jak cuda Jezusa. Nie wspominam już o tym, co Prawo Mojżeszowe mówiło o Mesjaszu, a co samo w sobie powinno otworzyć im oczy. Niestety, wpływ faryzeuszy okazał się silniejszy. Dlatego też Chrystus ostrzegł: "Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego" (Mt 18, 3). Postawa pokornego dziecka cechuje się otwartością umysłu gotowego na przyjęcie prawdy. Człowiek, który stanie się jak dziecko, nie będzie przekonany o własnej nieomylności, i będzie gotów poddać rzeczowej krytyce to, w co wierzy. Nie będzie w pysze bronił się przed prawdą. Dziecko jest pokorne. Klucz do sukcesu tkwi właśnie w pokorze. Czy jestem gotów przyjąć Boga? Czy może jestem tak mądry, że wystarczy mi to, co już wiem? Czy uznam możliwość krytyki tego, w co wierzę, czy może moje źródło wiedzy jest nieomylne? Właśnie tu tkwi cała tajemnica powodzenia błędów Strażnicy. 



Adam Bielas, 29-100 WŁOSZCZOWA skr. poczt. 38.
przedruk z dwumiesięcznika Miłujcie się nr 5-8/97, 9-10/97, 11-12/97, 1-2/98