BYŁAM ŚWIADKIEM JEHOWY
rozmowa z Krystyną
- Może powiesz kilka słów
o sobie.
-Mam 23 lata, właśnie ukończyłam
studia, cztery lata byłam świadkiem Jehowy, od
pewnego czasu jestem w jednym z ruchów
katolickich w Białymstoku.
- Pochodzisz z rodziny
katolickiej, rodzice są katolikami...
-Tak, mam też zdecydowanie
religijnych dziadków. Babcia wiele nam opowiadała
i na podstawie wydarzeń z jej życia mogliśmy
dostrzec jej żywą wiarę, odczytywać znaki
ingerencji Boga w jej życie. To właśnie
babcia uczyła mnie Boga. Rodzice jakby dziadkom
pozostawili sprawę wychowania religijnego
dzieci.
- I któregoś dnia spotkałaś
Świadków Jehowy?
-Najpierw przychodzili
kilka razy do naszego domu. Wtedy cały ciężar
rozmowy spoczywał na babci. Oczywiście nie
replikowała cytatami z Pisma Św. Po prostu mówiła
o przywiązaniu do katolickiej tradycji, o swych
przeżyciach, w których znajdowała życiowe
potwierdzenie prawdziwości wiary. My, dzieci,
nie włączaliśmy się do rozmowy. Intrygowało
mnie ich pismo Przebudźcie się, przyciągające
ilustracjami i prostymi artykułami. Dość
sprytnie i przystępnie redagowane. Te wizyty
sprowokowały mnie do czytania Pisma Świętego.
Potem uczyłam się w
szkole średniej w odległym mieście wojewódzkim.
Odczuwałam już potrzeby duchowe, nie wiedziałam,
co ze sobą zrobić. Lekcje religii nie zachęcały
do dyskusji. W dodatku, jako osoba dość zamknięta,
nie potrafiłam dyskutować w szerszym gronie. W
klasie maturalnej, jeszcze przed Nowym Rokiem,
do drzwi mojej stancji zastukali Świadkowie
Jehowy. Zaimponowali mi swobodnym wysnuwaniem
wniosków w oparciu o biblijne cytaty. Sama nie
potrafiłam dotąd powiązać różnych wątków.
Umówiliśmy się na następne spotkanie, a
potem na kolejne. Rozmowy były miłe, bo
przychodzili młodzi ludzie, którzy, jak
twierdzili, także „poszukiwali
prawdy”. Dyskusje prowadziliśmy według
ich książki Będziesz mógł żyć wiecznie
w raju na ziemi. Prosty układ tematów z
odnośnikami do Pisma. Raz, potem dwa razy w
tygodniu - i tak do wakacji.
- A jak reagowano w domu na
wieści o tych spotkaniach?
-Niestety uważano, że
jest to niegroźne i przejściowe. Zresztą,
wzorowałam się właśnie na domu rodzinnym,
gdzie rozmawiano z nimi.
- Jak w tym czasie wyglądały
twoje praktyki religijne?
-Jeszcze kilka miesięcy
chodziłam do Kościoła i przystępowałam do
sakramentów. Jednak potem stałam się bardziej
radykalna. Na spotkaniach przekonano mnie, że
Msza święta nie znajduje podstaw w Biblii, że
nie mają uzasadnienia sakramenty, kult obrazów
itd, a nauka Kościoła bezzasadnie opiera się
na tradycji. Autorytet Kościoła został w
moich oczach skutecznie podważony. Doszliśmy
do wniosku, że należy głosić Dobrą Nowinę
i świadczyć. Wiele nie było trzeba. Byłam wówczas
w okresie młodzieńczego zbuntowania. Sądziłam,
że wielu ludzi chodzi do Kościoła, aby pokazać
nową garderobę lub „zaliczyć”
obecność na Mszy św. Nie dostrzegałam wzorców
żywej wiary, a ruchów kościelnych jeszcze nie
znałam. Hierarchia Kościoła była umiejętnie
przez moich rozmówców oczerniana. W Kościele
przestawałam dostrzegać duchowość, a jedynie
instytucję, czy wręcz jakąś machinę. To było
straszne - odrzucałam przecież to, czego na
dobre nie znałam. Byłam jednak bardzo
zagubiona.
- A oni sami przychodzą do
ciebie, są sympatyczni, chcą ci pomóc odnaleźć
prawdę, to miłe...
-Cudowne. Na każde pytanie
otrzymujesz odpowiedź, jeśli nie dzisiaj, to
za tydzień. Wątpliwości szybko są
rozwiewane. Rodzą się koleżeńskie więzi;
nowe środowisko, przyciągające emocjonalnie,
akceptujące. Wszystko dokonuje się błyskawicznie,
bo czas wypełnia praca nad podawanymi tekstami.
Wkrótce przestaje działać krytyczne myślenie.
Na początek chcesz tylko posłuchać, a nie
wiadomo kiedy masz za sobą kilkadziesiąt
spotkań. Już po kilku miesiącach zaczynasz całkowicie
żyć światem Świadków Jehowy.
- A co w tym czasie działo
się w domu?
-W głębi duszy oczekiwałam
pomocy, zrozumienia, ale zamiast spokojnej
rozmowy rozpętało się piekło. Spodziewałam
się niezaakceptowania i od pierwszych rozmów
ze Świadkami Jehowy byłam na to przygotowywana
i choć ta reakcja mnie nie zdziwiła, to jednak
bardzo zabolała, zraniła. To, z czym dotąd
kojarzyła mi się rodzina, zaczęło rozsypywać
się w gruzy. Dla dobra rodziny postanowiłam
zrezygnować ze „studiów
biblijnych” ze Świadkami Jehowy; poszłam
też do spowiedzi. Nie dla „świętego
spokoju”, lecz czując, że jednak tak
trzeba. Jeszcze się we mnie wszystko mieszało.
Niestety miałam pewnie nadmierne oczekiwania
wobec księdza, a on zbagatelizował sprawę. Może
sądził, że skoro się spowiadam, to rzecz
jest niegroźna? Może ja nie potrafiłam
dostatecznie wyrazić tego, jak wielki to
problem dla mnie? Dobry skądinąd ksiądz
wypowiedział się krytycznie o Świadkach
Jehowy i polecił mi czytać prasę katolicką.
Ja nie zwróciłam się po spowiedzi o dodatkową
rozmowę, ani ksiądz mi jej nie zaproponował.
Moja sytuacja w okolicy była powszechną
tajemnicą. Z powodu domowego konfliktu chciałam
zawiesić spotkania ze Świadkami Jehowy, ale
przyjęłam ich sugestię, aby spotykać się w
tajemnicy. Studium więc trwało.
- Czy Świadków Jehowy
przybywa?
-Tak. Widać to po liczbie
tzw. pionierów w zborze czyli osób, które
określoną liczbę czasu przeznaczają na
„służbę publiczną”, na rozmowy z
ludźmi. Przeważnie są to ludzie młodzi - oni
są motorami i głównie oni rekrutują nowe
osoby. To wymaga dużej pracy i poświęcenia.
Powszechne opinie głoszą, że robią to dla
zysku, ale ja się z tym nie spotkałam.
- Jak działa pionier?
-Pionier podejmuje zobowiązania
miesięczne, wypełnia kwestionariusz wpisując,
ile godzin zobowiązuje się spełnić w służbie;
np. 60 godzin (pionier pomocniczy) lub 90
(pionier stały). Ci, którzy spędzają ok. 120
godzin, otrzymują z Towarzystwa Strażnica zasiłek,
bo faktycznie nie wykonują już wtedy pracy
zawodowej. Na koniec miesiąca zdaje się
sprawozdanie podając liczbę rozpowszechnionych
czasopism, książek, odwiedzonych ludzi i czas
jaki temu został poświęcony. Jeśli ktoś
prowadzi z osobami tzw. studium biblijne,
powinien przekazać dane tych osób, wskazać
publikacje i materiały, jakie analizowano. Każdy
ma przydzielony na jakiś czas teren cząstkowy
np. dwa bloki i prowadzi dla siebie notatki na
temat mieszkańców, np. o tym, co interesuje
danego rozmówcę, co go niepokoi itp., by w
następnym spotkaniu do tego nawiązać.
- Kiedy zaczęłaś uczęszczać
do zboru?
-Najpierw trwało u mnie na
stancji tzw. studium biblijne prowadzone przez młodą
dziewczynę i zmieniające się osoby towarzyszące.
Pewnego dnia postanowiłam pójść na zebranie
całego zboru, to była już konsekwencja
wybierania tej drogi.
-Czy jest jakaś forma
oficjalnego, może uroczystego, przyjęcia do
zboru?
-Po jakimś czasie na
zebraniu zboru zwyczajnie ogłasza się, że ktoś
jest głosicielem i udaje się na określony
teren. Naturalnie, ja także wyruszałam. Z
natury jestem bardzo nieśmiała, byłam jednak
przekonana, że Bóg oczekuje tego ode mnie. Gdy
odmawiano rozmowy, utwierdzałam się w
przekonaniu, że ludzie ci nie mają argumentów.
- I co robiłaś dalej?
-Zdałam na studia i w
nowym miejscu zgłosiłam się w zborze do
„starszych”. Zwykle do nowego zboru
przesyłana jest też karta głosiciela. Mojej
jeszcze nie było, bo ledwie zaczęłam głosić.
Musiałam tu poznać dwie publikacje. Po przeszło
roku przyjęłam chrzest w zborze i odtąd byłam
ordynowanym Świadkiem Jehowy.
- Jak wygląda ceremonia
chrztu?
-Na kongresie letnim lub
wiosennym, na wynajętym zwykle basenie, w
stroju kąpielowym i przez całkowite
zanurzenie. Ze mną chrzczono kilkadziesiąt osób.
- To nabór jest spory...
-Działalność jest prężna.
Co jakiś czas zbory dzielą się, gdyż są
zbyt duże. Normalnie zbór liczy 70-100 osób.
Kilka zborów ma wspólną „Salę Królestwa”.
Nie używa się innych określeń typu dom
modlitwy, czy kościół.
- Ile osób może odwiedzić
w miesiącu średnio aktywny głosiciel?
-Jeśli rozmowa średnio
trwa godzinę, a poświęca się 60-90 godzin w
miesiącu, to rachunek jest prosty. Oczywiście
puka się niemal do każdego, wychodząc z założenia,
że każdy potrzebuje tego orędzia.
- Odwiedzający nasze domy Świadkowie
Jehowy starają się być bardzo mili, czy to
wynika z jakiegoś przeszkolenia?
-Przede wszystkim w zborze
zwraca się uwagę, aby całym sobą potwierdzać
wyznawaną naukę. I swoiście to pojmują.
Wszyscy starają się być grzeczni, mili, porządnie
się ubierać, bo to zwraca uwagę i jest
skuteczne. Są też zebrania, na których uczą
się techniki konwersacji, znaczenia gestów,
odpowiadania na najczęściej spotykane zarzuty.
Oprócz tego są zwyczajne niedzielne spotkania
w zborze, gdy analizuje się wybrany artykuł ze
Strażnicy i są godzinne zebrania w
tygodniu małych grup przerabiających
wyznaczone publikacje.
- Kiedy zaczęłaś mieć wątpliwości?
-Właściwie od początku
się pojawiały. Irytowały mnie niektóre
artykuły w Strażnicy. Jest to
podstawowe pismo tego wyznania; ma formować,
wychowywać itd. Przebudźcie się pełni
jedynie rolę „zaciekawiacza”. Otóż
pewne argumenty nie przekonywały mnie, były
zbyt naciągane. W tekstach raził natłok
biblijnych cytatów, nie zawsze pasujących do
tematu lub twierdzenia. Czasem myślałam, że
po prostu nie rozumiem. Postanowiłam kogoś
wypytać, ale to się odwlekało. Miałam
mieszane uczucia, gdy krytykowano Kościół
katolicki. Posługiwano się ogólnymi opiniami
i dość nachalnie. Np. czytałam krytykę
celibatu kapłanów w Kościele. Cytaty
dobierano jednostronnie, przemilczając te o bezżenności
dla Królestwa Niebieskiego. A przecież wśród
Świadków Jehowy są pionierzy, którzy także
się nie żenią, aby w pełni poświęcić się
głoszeniu, lecz o tym pisano już w innym
kontekście i jako rzeczy chwalebnej. Taka
agresywna krytyka Kościoła odpowiada tym, którzy
są w konflikcie z Kościołem i głoszonymi
przez niego zasadami. Raziło mnie też, jak
wszystko starano się bezwzględnie wyjaśnić,
od początku do końca, jak małym dzieciom,
jakby nieuprawnione były żadne wątpliwości.
- Czy wątpliwości się
nasilały?
-Po dwóch, trzech latach
zastrzeżeń i wahań przybywało. Zaczęłam
delikatnie rozmawiać o tym z innymi. Czułam,
że uprawiam jakąś partyzantkę; na przykład
już nie stroniłam od wydawnictw katolickich.
Czytałam Niedzielę, W drodze, Miłujcie
się... Szukałam różnych opinii. Dostałam
Pismo Święte przeczy nauce Świadków
Jehowy i Strzeżcie się fałszywych
proroków, ale te książki nie trafiały do
mnie. Nie wszystkich Świadków Jehowy można
posądzać o złą wolę, przede wszystkim nie
można ich obrażać, zaczynać dyskusji od napaści.
Jeśli wyczuwałam ton agresywny, odkładałam
lekturę. Są to książki raczej dla katolików.
Szczęśliwie napotkałam dwie osoby, które
pomogły mi wiele rzeczy zrozumieć. Otrzymałam
nowy Katechizm Kościoła Katolickiego. To była
cudowna lektura, wspaniale opracowane tematy z
odnośnikami do Pisma. Do tego Sakramentologia
biblijna biskupa Romaniuka, także duże
KUL-owskie dzieło Jezus Chrystus - historia
i tajemnica i inne. Szybko uświadomiłam
sobie, że wiedza Kościoła jest bardzo głęboka
i godna podziwu. Tymczasem nas zapewniano, iż w
Kościele wszystkie prawdy są przyjmowane wyłącznie
na wiarę, bez rozumowej refleksji. Coraz
bardziej uświadamiałam sobie, że to, co podają
Świadkowie Jehowy, jest wyłącznie kwestią ślepej
wiary. Zaczęłam porównywać Biblię Tysiąclecia
z Przekładem Nowego Świata i znalazłam
wersety, w których imię Jezus zamieniono na
Jehowa, przesunięto znaki interpunkcyjne itp.
- Czy byłaś osamotniona z
tymi wątpliwościami w swej grupie?
-Spotykałam się z
podobnymi reakcjami u innych, ale raczej każdy
się konspirował. To wynikało z jakiegoś
mechanizmu psychologicznego. Zdarzały się różne
reakcje, np. znajomą zachwyciła lektura książki
de Mello, którą dostała od kogoś na
zasadzie: my weźmiemy wasze Przebudźcie się,
jeśli wy weźmiecie coś od nas. Gdy dowiedziała
się jednak, że autor jest katolikiem, odrzuciła
ją, jakby trzymała w ręku węża. Inna
przyznała mi się kiedyś, iż przeczytała
protestancką książkę o Świadkach i odtąd
jej wątpliwości się nasilają. Na przykład
Świadkowie Jehowy wyznaczali kilka razy koniec
świata. Strażnica starała się to tłumaczyć,
jednak doza nieufności pozostała - także, co
do nieomylności w innych sprawach. Jeśli nauka
jest prawdziwa i Boża, to nie powinny mieć
miejsca takie błędy, a jeśli jest ludzka i
omylna, to traci swój sens. Jednak Świadkowie
wystrzegają się tego, co może zachwiać ich
wiarą.
- Wspomniałaś, że w
poszukiwaniach bardzo ważne były rozmowy...
-Teraz wiem, że mój powrót
wcale nie był moją zasługą, że Bóg mnie
prowadził, także posłużył się osobami, które
postawił na mej drodze. W rozmowach z nimi
uderzała mnie ich pokora, czego nie odczułam wśród
Świadków. Tam była wyłączność na
zbawienie, pycha. Uważano, że nie można kogoś
kochać, bo robił to lub tamto. Mój pierwszy
katolicki rozmówca opowiadał o swej wierze,
dawał świadectwa, które przypominały mi żywą
wiarę mojej babci, zawierzenie Bogu w trudach
życia. Inny, z którym omawiałam konkretne
zagadnienia, studiował teologię. Gdy pojęłam,
iż Trójca Święta jest złączona absolutną
miłością, przestałam mieć problem z
oddzielaniem Osób Bożych, hierarchizowaniem
Ich. Bardzo ważne było dla mnie, że w tych
rozmowach nie byłam przekreślana jako Świadek
Jehowy. Porównywałam to z reakcjami, jakie w
analogicznych sytuacjach przejawiają Świadkowie
Jehowy i doszłam do wniosku, że miłość do
ludzi słabych i grzesznych - przy wszystkich
niedoskonałościach - jest tu, w Kościele
katolickim. I to nie był wniosek etyczny, ja
tego dobra doświadczałam na sobie.
Delikatnie zachęcana byłam,
aby zwyczajnie zajść do kościoła. Nie od
razu, ale któregoś dnia poczułam taka potrzebę.
Weszłam, uklękłam w kąciku i mówiłam
Jezusowi o wszystkim, co się ze mną dzieje.
Poczułam, jakbym przyszła do domu. Po raz
pierwszy odczuwałam bliską obecność Boga i
tak mocno doświadczyłam Jego miłości. To było
niebywałe. Tak wiele wątpliwości się nagle
rozjaśniło. Taka malutka i pokorna trwałam
przed Nim, bo objawiła mi się Jego wielkość.
Byłam szczęśliwa, przejęta odkryciem, jak
bardzo w tych wszystkich doświadczeniach On
mnie prowadził i nie przestawał kochać. Płakałam.
Przyszły odpowiedzi na wszystkie moje
poszukiwania i tęsknoty. Potem wszystko stało
się proste. Msza św. i sakramenty stały się
dla mnie dobrodziejstwem. I już nie jest to
forma, ale osobowe spotkanie z Jezusem.
Rozmawiał Roman Czepe