Kochani!
18 lat temu przyłączyłam się do Świadków Jehowy. Byłam młodą dziewczyną potrzebująca ciepła, akceptacji i w zborze to otrzymałam. Byłam świetnym materiałem do ukształtowania mojego umysłu. Udało im się. Byłam 10 lat pionierem pełno czasowym i mój maż też. Nawet był wiele lat starszym zboru. Jednocześnie potrafił nauczać a mnie i dziecko bić. Nic nie mówiłam, bo mój umysł potrafił wszystko znieść a objawy agresji męża tłumaczyć jako chwile niedoskonałości. Mogę też wspomnieć że często nie miałam co zjeść bo mój mąż głosił a nie pracował i mogłam liczyć tylko na braci i ich gościnność dla żony starszego. Nie miałam telewizora, radia, książek, nie mogłam iść do pracy zarobkowej bo miałam pokładać ufność w Jehowie, żyłam w marazmie. Po 10 latach napisałam do zboru list i odeszłam. Nie było łatwo. Nachodzono mnie wielokrotnie próbując dociec, dlaczego. Starsi woleli znaleźć we mnie cos za co mogliby mnie wykluczyć, bo to zawsze lepiej brzmi, zachowuje pozorna czystość zboru itd. A ja odeszłam. I wiecie co. Nie miałam dostępu do żadnej literatury o sektach nie miałam innych znajomych bo ze wszystkimi musiałam zerwać kontakt nic co mogłoby pomóc mi zrozumieć jakie spustoszenie miałam w umyśle po 10 latach. Ale zaczęłam się budzić. Kiedy było mi bardzo źle i chciałam się ukryć przed zborem ze wstydu to brałam dziecko jechałam w miejsca mojego dzieciństwa. Chodziłam po trawie, po której biegałam jako dziecko, na place zabaw, nad morze i opowiadałam mojemu dziecku o wszystkim co pamiętałam jak wtedy żyłam i co robiłam, jaki książki czytałam i jakie miałam koleżanki i gdzie chodziłam na pierwsze randki. Czasami spotkałam kogoś znajomego i widziałam, że żyją inaczej i że wcale nie są demoniczni, normalni. To ja byłam sfrustrowana, bita, zmęczona, poniżana itd. Ale miałam myśleć ,że jestem szczęśliwa bo mam zbór i mądrość płynącą z Biblii. Spacery te dały mi siłę, poruszyła się moja wyobraźnia, moje pragnienia, chciałam znowu być sobą bez względu na konsekwencje. W końcu miałam siłę i ode szłam mając wizję wolności. Teraz żyję normalnie ale uwierzcie mi codziennie odczuwam skutki bycia w sekcie i borykam się z różnymi problemami emocjonalnymi. Mój syn tez cierpi emocjonalnie bo jego osobowość została stłamszona od pierwszych dni. Nie był radosnym dzieckiem tylko poważnym głosicielem, grzecznie siedzącym na wszystkich zebraniach, u ludzi w domach. W wieku 3 lat czytał płynnie ale nie umiał beztrosko chichotać i rozrabiać bo zaraz był karcony. Miał przynosić chwałę Bogu swoim zachowaniem. Istne szaleństwo. Teraz to wiem. Dzisiaj syn o wszystkim wie, co przeszliśmy, za co go przeprosiłam. Jest normalnym nastolatkiem ale po wielu latach terapeutycznej pracy nad nim Od 2 lat dopiero jest otwarty i chętnie nawiązuje kontakty z ludźmi. Nie będę pisać o doktrynach bo materiału na ten temat jest wiele. Wiem, że jestem ofiarą sekty pomimo, że z niej wyszłam. Przeszłość jest wpisana w moje życie.
® Materiał opublikowany za zgodą autora.